poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Nowy "mądry" pomysł


Firmy wydające książki naukowe i techniczne znalazły się na skraju bankructwa, bo ich publikacje coraz częściej są kopiowane - pisze "Dziennik Gazeta Prawna". Nie mogąc sobie poradzić z piratami zaatakowały producentów papieru.
Do swoich racji wydawcy przekonali Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Przygotowany przez ten resort projekt rozporządzenia do ustawy o prawie autorskim zaleca, by wyrównać twórcom straty, jakie ponoszą z tytułu tak zwanego dozwolonego użytku osobistego. Innymi słowy za to, że coraz więcej osób kseruje książki i czasopisma naukowe i tym samym obniża zyski wydawnictw oraz autorów.

Po zmianie prawa mają oni dostawać odszkodowanie z opłaty nałożonej na papier wykorzystywany do kserowania. W efekcie jedna kserowana strona zdrożeje nawet o kilka groszy.

Projekt ostro krytykują przedsiębiorcy. Ich organizacje zawiadomiły ministra kultury, że nowe opłaty nie zmniejszą skali kopiowania książek, a tylko spowodują podniesienie i tak już wysokich cen sprzętu. Przekonują, że wyższe ceny papieru uderzą nie tylko w kserujących książki, ale także we wszystkich korzystających z niego w biurach czy urzędach.


Więcej w "Dzienniku Gazecie Prawnej". 

środa, 4 sierpnia 2010

Walka o krzyż i podniesienie podatku VAT...

3 sierpnia  rząd podniósł nam stawki podatku VAT. Ale to nie wzrost podatków był wczoraj najważniejszym wydarzeniem w Polsce... 

poniedziałek, 26 lipca 2010

niedziela, 25 lipca 2010

Nielegalne domy?


We Włoszech wykryto ponad dwa miliony budynków, postawionych nielegalnie i nie zarejestrowanych w hipotece. Jak szacuje resort finansów, legalizacja tej sytuacji powinna przynieść skarbowi państwa od 3 do 5 miliardów euro rocznie.
Łatwo było te budynki wykryć, trudniej jest zmusić ich właścicieli do ich zalegalizowania, a więc i uiszczenia wszystkich wymaganych opłat. Wykrycie nie nastręczało większych trudności: wystarczyło zdjęcia z lotu ptaka wszystkich włoskich gmin porównać z planami, znajdującymi się w każdej lokalnej hipotece. Na tej podstawie ustalono między innymi, że w samym Rzymie jest ponad sześć tysięcy tych budynków-widm, jak je nazwano, w Neapolu blisko siedem tysięcy, a w Turynie tylko 56.
Do końca czerwca - na razie perswazją - nakłoniono do legalizacji tej sytuacji blisko połowę ich właścicieli. Pozostali mają teraz czas do końca roku. Od 1 stycznia do ich ścigania przyłączy się urząd skarbowy i sankcje będą znacznie wyższe. Nie wyklucza się, że władze zechcą rozliczyć właścicieli domów-widm także z faktu, że wiele z nich stanęło tam, gdzie nie powinny, na terenie parku narodowego czy na plaży.
Źródło: onet.pl

Legalne to są takie, kiedy zostaną zatwierdzone przez biurokrację, która musi na tym swoje zarobić. Bez tego nie są legalne, choć tak samo stoją i się nie zawalają. W świecie zawłaszczonym przez państwowych biurokratów za wszystko musimy im płacić, choć doskonale dalibyśmy sobie radę bez nich! 

sobota, 24 lipca 2010

Fiskus nie pozwoli ci, kupować na Allegro taniej!

Fiskus zaczął spełniać swoje groźby. Wziął na celownik wszystkich użytkowników największej platformy aukcyjnej w kraju, tj. Allegro. W ten sposób Ministerstwo Finansów zaczęło likwidować ostatni bastion wolnego handlu w sieci. Dodajmy handlu nieobciążonego haraczem na rzecz biurokracji. Handlu, który słynął z tego, że był uczciwy, opłacalny – towary były tanie i szybko dostarczane. Teraz to się ma zmienić. Bo tam, gdzie wkracza państwo i jego agendy, robi się zawsze drożej… dla konsumenta. Przecież to konsument ponosi koszty – nie sprzedawca. Sprzedawca może podnieść cenę, ale to konsument musi zapłacić za dany towar cenę danego towaru z wliczonym zyskiem sprzedającego plus wcale niemały haracz dla biurokracji.

Przeciwko nieopodatkowanemu handlowi określanemu nie wiedzieć czemu jako szara strefa (należałoby ją określić raczej jako złotą strefę! Bo przecież gwarantowała ona złoty interes zarówno sprzedającym jak i kupującym) jako pierwsza ruszyła Dolnośląska Izba Skarbowa. Za pomocą specjalnego programu komputerowego wyodrębniła ona w serwisie Allegro prawie trzy tysiące mieszkańców Dolnego Śląska, którzy aktywnie na Allegro handlują. Jak podkreśla Zbigniew Wiliński z Izby Skarbowej we Wrocławiu – Interesują nas osoby, które przeprowadziły około 1000 transakcji online w ciągu roku. Do tej pory fiskusowi udało się ustalić tożsamość około półtora tysiąca sprzedawców. Teraz urząd zamierza porównać szacowane dochody tych sprzedawców (na podstawie transakcji przeprowadzonych na Allegro) z zeznaniami podatkowymi tychże osób. Jeśli fiskus stwierdzi, że osoby te uchylały się od płacenia podatków, będą musiały zapłacić nie tylko wszystkie zaległe podatki wraz z odsetkami za kilka lat wstecz, ale grozi im także grzywna, a nawet dwa lata więzienia! Fiskus twierdzi, że nie chodzi mu wyłącznie o zaspokojenie apetytu, ale o… zdrową konkurencję (tak!). Okazuje się bowiem, że niektórzy sprzedawcy eliminowali swoją konkurencję, bo oferowali towary po niższej cenie, gdyż nie płacili podatków. Podobno prowadzone na Dolnym Śląsku kontrole mają też spełnić rolę… edukacyjną. Chodzi o to, by u zarabiających w sieci sprzedawców „wyrobić nawyk uczciwego rozliczania się z fiskusem”. To taka swoista tresura. Wszyscy obywatele państwa muszą się w końcu przyzwyczaić do biurokratycznej grabieży jak do normalnej sytuacji, która przecież sankcjonowana jest autorytetem tegoż państwa i jego rządu. Ofiara tej polityki - konsument musi mieć taki oto obraz rzeczywistości, że po opodatkowaniu tego wolnego od podatków handlu nie on  na tym straci, ale sprzedawca. Konsument ma nawet nie zauważyć, że za kolejnym - już opodatkowanym - zakupem z jego kieszeni zniknie zdecydowanie więcej pieniędzy niż dotychczas. Dlatego musi w  myśli, słowie i czynie (np. donosząc do fiskusa na "nieuczciwych handlowców") potępiać żądnych zysku sprzedawców, którzy nie chcą płacić "należnych fiskusowi podatków". Kozłem ofiarnym tego całego procesu prania mózgów ma być żądny zysku sprzedawca, jak za PRL-u ów niegodziwy "spekulant". Dodajmy, że na ingerencji fiskusa w handel na Allegro na dłuższą metę sprzedawca nic nie straci, odprowadzi przecież do fiskusa należne podatki, którymi obciąży… konsumenta. Serwis też zyska na większych prowizjach od droższych towarów. Oczywiście skorzysta biurokracja rządowa. Straci jedynie kupujący, konsument, który będzie musiał płacić nawet do 40% więcej za to, co kupował do tej pory zdecydowanie taniej!  

  

Swoją drogą czy nie przydałaby się nam taka strefa wolnego handlu jak platforma Allegro (taką była do tej pory), miejsce w sieci, gdzie można by kupować taniej? Może państwo i jego rząd nie zarobiliby na tym, ale skorzystały miliony jego obywateli! Okazuje się jednak, że w świecie zawłaszczonym przez państwa i biurokrację, zwłaszcza państwa z dziurami budżetowymi, mało jest miejsca dla wolności konsumenta, który chciałby kupować tanio i jeszcze taniej. Poza tym tam gdzie kwitnie wolny od państwa handel wszyscy są zadowoleni, a biurokracja rządowa jest całkowicie zbyteczna. To dowód na to, że społeczeństwo może znakomicie funkcjonować bez dozoru i nadzoru biurokracji rządowej! 


Jaką zatem korzyść w wolnej wymianie handlowej przynosi nam państwo i jego wciąż rosnąca armia urzędników - biurokracja?


Źródło „ Komputer Świat” 14/2010 28.06-11.07.


piątek, 23 lipca 2010

Najhojniej wynagradzający siebie politycy w Europie

Tekst o belkowaniu Polaków, tj. o podatku Belki, odebrali niektórzy jak prowokację. „Podatki powinniśmy płacić, wszak to dla naszego wspólnego dobra" - napisał w jednym z komentarzy pewien czytelnik. "Nie ma w nim również propozycji, czym zastąpić podatek Belki (innym podatkiem, wyższym deficytem budżetowym czy obniżeniem wydatków), co jest niewątpliwą wadą tego artykułu" — zauważył inny komentator. Chcę więc uzupełnić mój tekst głosem na rzecz obniżenia zarobków polskich polityków oraz z tym związanych kosztów funkcjonowania polskiego Sejmu i Senatu. Skoro firmy robią coś podobnego w czasach kryzysu, tną koszty ograniczając zatrudnienie oraz zarobki swoich pracowników, to może powinno to zrobić również państwo. Dlaczego nasza biurokracja postępuje akurat odwrotnie, m.in. podwyższając pensje swoim urzędnikom oraz zawodowym politykom?
Oczywiście dochody polskich polityków i ich wydatki to może nie zbyt dużo w skali całego naszego budżetu, ale jak ktoś zauważył, podatek Belki też przecież nie przynosi naszemu budżetowi aż tak dużych dochodów, pomimo to przetrwał wszystkie kolejne ekipy rządowe przez ostatnie 7 lat, jednocześnie uszczuplając prywatne oszczędności Polaków; w tym niejedną, przyszłą, niepaństwową, bo prywatną, emeryturę. 
W zamierzchłych czasach, kiedy narodziła się i rozkwitła demokracja, na paranie się polityką mogli sobie pozwolić jedynie zamożni obywatele. Mieli oni czas i pieniądze na to, by ubiegać się o państwowe urzędy. Nie robili tego dla zaspokojenia żądzy zysku, chodziło o coś zupełnie innego, o arystokratyczną ambicję bycia sprawniejszym, lepszym niż inni. Do pewnego czasu była to zdrowa rywalizacja. Polityka nie była więc dla antycznych polityków demokratycznych głównym źródłem ich dochodów, profitów i przywilejów, tym bardziej bezkarności (immunitet poselski), jak jest obecnie. Dziś natomiast politykami zostają często ludzie, którzy nie mają żadnego doświadczenia zawodowego, często bezrobotni, ale z odpowiednimi koneksjami lub znajomościami. Tacy wreszcie, którzy nie wykazali się w życiu społeczeństwa niczym szczególnym i wartościowym. Są wśród nich społecznicy tylko na pokaz, same tylko zapisane nazwiska i imiona w radach rozmaitych stowarzyszeń pożytku publicznego, słabi prawnicy, kiepscy nauczyciele oraz przedsiębiorcy, liczący na zdecydowanie wyższe dochody niż z dotychczasowej działalności gospodarczej; a także ludzie łasi na niezwykły prestiż, przywileje związanie z zawodowym politykowaniem i nieopodatkowane, nielegalne dochody (łapówki).
Polska demokracja w porównaniu z ateńskim pierwowzorem, gdzie diety państwowych urzędników były naprawdę skromne, to rzec można bardzo zamożna demokracja; stać ją bowiem na hojne wynagrodzenia dla swoich polityków. Diety (a więc tylko dodatki do pensji zasadniczej!) naszych posłów, nie mówiąc już o europosłach, to sumy, o których mogą sobie tylko pomarzyć urzędnicy niższych szczebli administracji samorządowo-państwowej. A do tego są one zwolnione od podatków (w przeciwieństwie do naszych oszczędności na lokatach czy giełdzie). Mało tego, jak sprawdził polski portal finansowy Money.pl: "żeby jeden parlamentarzysta mógł pełnić swoją funkcję, podatnicy muszą utrzymywać dodatkowo pięć etatów. Sejm i Senat to wielkie przedsiębiorstwa, które zatrudniają aż 3100 osób". Według ubiegłorocznych wyliczeń Money.pl „utrzymanie obu izb parlamentu kosztuje podatników około 550 milionów złotych rocznie". To może nie dużo, bo wynika z tego, że każdy z nas płaci 30 złotych rocznie na utrzymanie tych instytucji. Ale przecież przy tak kiepskim stanie polskich dróg, szkolnictwa i służby zdrowia mogłoby to być jeszcze mniej; a tym samym więcej np. na inne, mniej doinwestowane dziedziny naszego życia społecznego.

Kilka lat temu (ale do dziś się to nie zmieniło) publicysta portalu Money.pl Arkadiusz Droździel w artykule o wymownym tytule: „Poseł to ma klawe życie i prawie najwyższe zarobki w Europie" zauważył, że "polscy posłowie i senatorowie są (...) niekwestionowanymi liderami wśród parlamentarzystów z krajów o porównywalnym poziomie rozwoju gospodarczego. Przykładowo słowacki deputowany może liczyć na 950 euro miesięcznie, przy średnim wynagrodzeniu na poziomie ok. 400 euro. Węgierscy posłowie zadowalają się marnymi 820 euro, przy średnich zarobkach podobnych jak w Polsce (ok. 600 euro). Przysłowiowym pariasem musi się czuć przy polskim koledze poseł litewskiego sejmu, który otrzymuje jedynie 350 euro miesięcznie (ponad 8-krotnie mniej). Nie oznacza to jednak, że również przeciętny Litwin zarabia osiem razy mniej od Polaka. Średnia pensja na Litwie wynosi 270 euro, czyli ok. 40 proc. tego, co zarabia przeciętny Polak.

Mamy jeden z najgorszych parlamentów w Europie, ale za to prawie najlepiej opłacany. Dla wielu posłowanie oznacza ogromny skok materialny. W związku z tym nie ma się czemu dziwić, że przed kolejnymi wyborami toczy się ostra walka o jak najlepsze miejsce na listach wyborczych poszczególnych partii. Dopóki parlamentarzyści w Polsce będą tak hojnie wynagradzani, trudno jest oczekiwać, że do Sejmu i Senatu kandydować będą osoby, dla których bycie posłem wiąże się nie z wysokością diet poselskich, ale z tworzeniem dobrego prawa".

Chyba trzeba by to zmienić Nie jest dobrze, kiedy w polskich urzędach i szkołach zarabia się ok. 1500 zł miesięcznie, podczas gdy polscy zawodowi politycy — posłowie i senatorowie zarabiają prawie osiem razy więcej: uposażenie i dieta polskiego posła to w sumie ok. 12 tys. zł (ok. 3 tys. euro).
Do tego nasi posłowie mogą osiągać dochody także poza Sejmem. Są to dochody z własnych firm, praw autorskich, prowadzenia wykładów itp. Swego czasu w mediach opisywano Jerzego Jaskiernię, posła SLD, który poza dochodami z tytułu reprezentowania naszych lewicowych współobywateli w Sejmie, w tym samym czasie (!) zarabiał ponad 5000 zł miesięcznie jako pracownik naukowy — wykładowca.
Zarobki naszych posłów stanowią aż pięciokrotność średniego wynagrodzenia w gospodarce. Co pod względem wskaźnika zarobków do przeciętnych wynagrodzeń w tym sektorze plasują nasz kraj w ścisłej czołówce europejskiej! Nasi posłowie zarabiają mniej więcej tyle, co ich hiszpańscy koledzy. Z tą jednak różnicą, że przeciętne wynagrodzenie w Hiszpanii wynosi ok. 6500 zł, a w Polsce o ponad połowę mniej (a w większości przypadków jest jeszcze znacznie mniejsze).
Co ciekawe dużo mniej (relatywnie) płacą swoim parlamentarzystom bogatsi od nas Niemcy, Francuzi i Brytyjczycy. W tych państwach nie ma aż takich dysproporcji jak w Polsce. W Niemczech parlamentarzysta zarabia ok. 2,6razy więcej niż wynosi przeciętne wynagrodzenie; we Francji — niewiele ponad dwa razy; w Wielkiej Brytanii poseł z Izby Gmin może liczyć na ok. 29 400 zł, przy średnim wynagrodzeniu brutto ok. 12 400 zł, czyli ok. 2,4 średniego wynagrodzenia. W Polsce, dla przypomnienia, jest to aż 5 razy tyle ile wynosi średnie wynagrodzenie!
Tegoroczny budżet Kancelarii Sejmu wynosi 420 mln złotych, co oznacza, że wzrósł w dobie światowego kryzysu aż o ok. 9 proc. w porównaniu do 2008 roku (swego czasu szefowa Kancelarii Sejmu Wanda Fidelus-Ninkiewicz wyjaśniała posłom, że zwiększenie budżetu Sejmu jest związane głównie z przygotowaniem do prezydencji Polski w Unii Europejskiej w 2011 roku oraz do przeprowadzenia Zgromadzenia Parlamentarnego NATO w 2010 roku).

Jak zauważył Tomasz Cylka (POLSKA Głos Wielkopolski) w artykule "Ile zarabiają nasi parlamentarzyści?": za poselskie "meble oraz komputery płacą oczywiście podatnicy. To samo dotyczy połączeń z telefonów komórkowych oraz przejazdów samochodem. Oddzielne rozporządzenia mówią o tym, ile z kosztów rozmów telefonicznych oraz przejazdów samochodami odbywa się na koszt podatników. Rekordy zakończonej niedawno V kadencji Sejmu wynoszą około 40 tysięcy złotych. Parlamentarzystom przysługuje także bezpłatne zakwaterowanie w Domu Poselskim. Każdy poseł i senator ma w swoim pokoju odbiornik telewizji przemysłowej. A to oznacza, że by śledzić obrady Sejmu, nie trzeba… ruszać się z łóżka. Niektórzy idą na salę dopiero wtedy, gdy zbliża się ważne głosowanie. Jeśli komuś nie odpowiada życie w hotelu, to może wynająć mieszkanie, za co płaci Kancelaria Sejmu.

Specjalne premie dostają także ci posłowie, którzy pełnią jakieś funkcje. Szefowie komisji dostają o 20 procent więcej (około 1800 złotych), a ich zastępcy po 15 procent (1400 złotych). Dodatki mają także ci, którzy kierują podkomisjami (900 złotych). Nie mogą także narzekać marszałkowie Sejmu i Senatu, którzy dostają pensję tak wysoką jak premier (15.200 złotych), a wicemarszałkowie mają niewiele mniej (13.500 złotych)".

Ile dla posła, ile dla senatora? Zdecydowanie polscy parlamentarzyści nie powinni być najlepiej wynagradzanymi politykami w całej Europie. A tak jest, jeśli policzymy, ile razy więcej niż przeciętny pracownik w Polsce zarabia polski zawodowy poseł czy senator.
Relacje pensji posłów w stosunku do przeciętnych zarobków w budżetówce nie powinny chyba być większe niż w Niemczech czy Wielkiej Brytanii? Bo też z jakiego powodu?
Ile więc powinien zarabiać polski poseł lub senator? Moim zdaniem, jeśli jest to osoba, która czerpie dochody z innych źródeł niż budżet naszego państwa, to powinna ona pełnić swoją funkcję honorowo — bez wynagrodzenia. Tak! Niech ją nawet będzie stać na dopłacanie do tej służebnej i zaszczytnej działalności. Sam prestiż bycia posłem lub senatorem powinien wystarczyć. A jeśli to nie wystarczy, to wystarczyć powinny przywileje w postaci immunitetu poselskiego, darmowych przejazdów, przelotów, czy darmowego paliwa, lub rozmów telefonicznych. Przynajmniej wówczas będziemy mieć pewność, że do polityki nie będą się już garnąć nieudacznicy w rozmaitych dziedzinach, ludzie chcący tylko łatwo się wzbogacić kosztem innych obywateli naszego państwa — pozostałych podatników.
Jeśli natomiast jest to osoba, która chciałby żyć z polityki, niech zarabia tyle, ile zarabia przeciętny polski urzędnik państwowy. Przynajmniej do czasu, kiedy będziemy mieć takie, a nie inne (zdecydowanie za niskie jak na kraj unijny) zarobki w budżetówce, taki stan dróg jak obecnie, takie, a nie inne szkolnictwo państwowe oraz wynagrodzenia dla nauczycieli i wychowawców, czy też taką, a nie inną służbę zdrowia. Bo przecież w działalności politycznej nie powinno chodzić o większe niż przeciętne dochody, ale o zaszczytną, i ofiarną służbę dla całego społeczeństwa. Jeśli motywem tej służby miałyby być przede wszystkim, jak jest teraz, większe pieniądze, to lepiej byłoby, żeby nasi niedoszli politycy wybrali raczej inne profesje i zajęcia niż polityka. Mówiąc wprost — związane ze światem finansów, a nie polityki. Niech zostaną raczej bankowcami, menadżerami, maklerami, doradcami inwestycyjnymi czy przedsiębiorcami. (Celowo nie wymieniłem tutaj profesji prawniczej czy lekarskiej. Uważam bowiem, że i te zawody powinno się wybierać nie z powodu wyższych niż przeciętne dochodów, ale z przyczyn zupełnie pozamaterialnych).
I to są moje życzenia. Pobożne tylko życzenia.
Racjonalista.pl 17.11.2009

Podatek Belki, czyli belkowanie polskiego kapitalizmu

Ostatnie reklamy Banku ING sugerują, że w USA zauważono, iż Polacy to oszczędny naród. Polacy oszczędzają. Oczywiście w przeciwieństwie do Amerykanów, którzy żyją na kredyt i w rezultacie więcej wydają niż zarabiają. Nikt jakoś nie zauważył, że w Polsce oszczędzanie jest w ogóle nieopłacalne. Kolejne bowiem ekipy rządzące w wielce przemyślnym poszukiwaniu pieniędzy dla siebie, swoich urzędników i licznych wydatków budżetowych (w tym wojny w Afganistanie „za demokrację waszą i naszą"), zapędziły się aż do naszych kont oszczędnościowych i lokat (póki co skarpety są jeszcze w Polsce bezpieczne, ale przy całej tej inflacji i kryzysie to naprawdę kiepski interes).
Już 7 lat temu rząd Leszka Millera, który twierdził, że prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy (sam oczywiście skończył marnie) w swojej „wrażliwej społecznie" i antykapitalistycznej (w odniesieniu do rodzimego, polskiego kapitalizmu) polityce zapoczątkował opodatkowywanie naszych oszczędności.
Oczywiście ludzie rządu, prominenci to nie my. My to my, a oni to oni. Oni mają swoich ludzi nawet w bankach szwajcarskich (vide: Piotr Filipczyński, Filipkowski vel Peter Vogel „bankier lewicy"), gdzie pompowane są miliardy euro z całej Unii Europejskiej, by mogły tam pracować dyskretnie, niezmordowanie i bezpiecznie (oczywiście bez złodziejskiego podwójnego opodatkowania jak w unijnej Polsce)...

Przeciwko rodzimemu kapitałowi

Lewica jednak odeszła. Jej miejsce zajęła najpierw tromtadracka prawica niepodległościowo-patriotyczna, a potem prawica europejsko-liberalna mocno usadowiona na swojej platformie, która, choć często tonie, to jednak z założenia ma nie zatonąć… Zmieniły się twarze, wypłynęły nowe afery… Jedno tylko, co się nie zmieniło, to polityka państwa polskiego wobec obywateli, którzy chcieliby we własnym kraju zostać, drobnymi choćby, kapitalistami. Bo przecież człowiek, który zaoszczędzi jakieś pieniądze i pozwoli im pracować, de facto jest kapitalistą. Ma przecież, choćby najmniejszy, ale własny, kapitał, który mógłby dla niego i bliskich pracować...
Liberałowie, którzy wydawałoby się, że powinni sprzyjać polskiemu kapitalizmowi są wobec niego niemal tacy sami, jak ekipy niegdyś Polską rządzące — zarówno postkomunistyczno-lewicowe, jak i tzw. patriotyczno-niepodległościowe. Podobnie jak owi „wrażliwi społecznie ludzie lewicy", czy nawołujący do wojny z Rosją za wielką Gruzję ludzie prawicy „niepodległościowej", także liberałowie z Platformy Obywatelskiej wciąż kultywują podatkową politykę… postkomunisty i człowieka lewicy, ministra Marka Belki.

Belkowanie Polaków - rząd przeciwko zapobiegliwym obywatelom

Belkowanie Polaków to polityka bardzo prosta i prymitywna zarazem w swym założeniu niczym konstrukcja cepa. A mówiąc kolokwialnie — to bezczelne złodziejstwo w majestacie prawa. Ktoś bowiem, kto pracuje na etacie, czy prowadzi działalność gospodarczą płaci przecież liczne podatki: akcyzę, dochodowy, VAT… I jeśli potrafi jeszcze, przy tych wszystkich podatkach i rosnących wraz z cenami wydatkach, zaoszczędzić jakieś opodatkowane uprzednio przez rząd pieniądze. To i tak jego oszczędności nie są bezpieczne, ponieważ wciąż jest okradany z 19% swoich zysków! Tym razem z zysków ze swoich z trudem i z licznymi wyrzeczeniami zaoszczędzonych, po opłaceniu już wszystkich możliwych podatków, pieniędzy. Oszczędności takich nie może bez opodatkowania zaprząc do wyłącznej pracy dla siebie na lokatach czy giełdzie. One wciąż muszą pracować, także, a może przede wszystkim dla rządu. Bez względu na to, czy to będzie rząd lewicowy, prawicowy, czy jakiś jeszcze inny…

Sabotaż rządzących?

I tak w wydawałoby się w demokratycznej i kapitalistycznej, rządzonej przecież przez „liberalną" Platformę Obywatelską, Polsce, wciąż zwalcza się… polski, rodzimy kapitalizm, skutecznie zniechęcając Polaków do oszczędzania i inwestowania.
Opodatkowując w Polsce oszczędzanie, od siedmiu już lat skutecznie sabotuje się wysiłki Polaków zmierzających do osiągnięcia maksymalnej wolności finansowej i niezależności. Być może w takich warunkach lepiej już żyć na kredyt, zupełnie jak Amerykanie... Bo po co oszczędzać, kiedy z góry wiadomo, że kolejny haracz z naszych zysków kapitałowo-oszczędnościowych przypadnie temu lub kolejnemu rządowi? Zamiast reinwestować zysk z odsetek czy dywidend, by w przyszłości uniezależnić się m.in. od pomocy państwa, wciąż zmuszani jesteśmy dzielić się lwią częścią naszych zysków z polskim rządem. Wszystko wskazuje na to, że tak będzie już nieodwołalnie i aż po grób (wiek emerytalny nam nawet do granic absurdu wciąż podwyższają).

Marek Belka wiecznie żywy?

Zastanawiam się, po co ta cała farsa z kolejnymi wyborami i wciąż zmieniającymi się rządami? Przecież wiadomo, że w tej zasadniczej, podatkowej sprawie i tak nic się nie zmieni. Podatek Belki tak jak był, tak i pozostanie. A kolejne ekipy rządzące m.in. polskimi finansami, zwykle spektakularnie odcinające się od polityki swoich poprzedników, wciąż będą postępować pod dyktando postkomunisty -"nieśmiertelnego ministra finansów" Marka Belki. To może tłumaczy coraz większe zniechęcenia Polaków wyborami parlamentarnymi, które przecież i tak nic w polskiej rzeczywistości nie zmieniają.
Dlatego, gdy ktoś zapyta cię drogi czytelniku, kto dziś (nazwijmy ten proceder po imieniu) okrada cię ze zgromadzonych na koncie oszczędnościowym pieniędzy. Możesz z całą pewnością odpowiedzieć, że nie jest to bank, ani żadna mafia, czy jakiś okupant. Tylko twój własny rząd! Minister Belka pomimo politycznej śmierci własnej, a także swojej lewicowej formacji, okazuje się być bardzo przydatny i pomocny w ograbianiu większości zapobiegliwych i oszczędnych rodaków przez kolejno następujące po sobie "prawicowe" ekipy rządowe. Tych wszystkich przysłowiowych Kowalskich i Nowaków, którzy ze względu na szczupłość własnych środków finansowych nie mogą sobie pozwolić na jakiś raj podatkowy czy konto w banku szwajcarskim. Z czym, jak wiemy, na ogół nie mają żadnych problemów prominentni przedstawiciele władzy.

Minęło prawie 6 miesięcy od opublikowania tego tekstu, w "Racjonaliście",  "Opcji Na Prawo",  i co? Kandydat na prezydenta - Bronisław Komorowski z PO -  zaproponował na prezesa NBP... Marka Belkę! 
Komentarze:
W Racjonaliście napisał pan Andrzej Koraszewski:
W krajach, w których mieszkałem, zarówno w Szwecji jak i w Wielkiej Brytanii, oprocentowanie kapitału stanowi taką samą deklarowaną i opodatkowaną część dochodów jak każda inna. Do dziś nie rozumiem, dlaczego w Polsce opodatkowano je tak poźno i dlaczego osobno i wg. sztywnej, a nie progresywnej stawki. Od 20 lat patrzę z podziwem jak też moi rodacy wyobrażają sobie kapitalizm (zazwyczaj darzą miłością swoje państwo tylko w tych momentach, kiedy udaje im się je oszukać). Poważnej dyskusji o tym jak wydawane są nasze wspólne pieniadze oczywiście nie ma. Wystarczą przecież inwektywy pod adresem kolejnych rządów, Ciągłe rozprawy o złodziejach i aferach. Marnotrastwo naszych podatkowych pieniędzy jest rzeczą znacznie poważniejszą niż wszystkie afery razem wziete, ale my nie zamierzamy ani uczciwie płacić podatków, ani uczyć się jak patrzeć politykom na ręce, ani wreszcie uczyć się administrowania publicznym groszem. A mimo tego marnotrastwa nie chciałbym żyć w kraju, w którym obywatelom udałoby się doprowadzić do jeszcze większej plagi unikania płacenia podatków niż obecnie.
Cóż mogę na to odpowiedzieć? Chyba tylko tyle, że coraz więcej Polaków ma już tak urobione przez biurokratów umysły, że coraz wyższe podatki uważa za dobro, a choć trochę "wolnych" pieniędzy w naszych kieszeniach i na naszych kontach za zło - i to ma być plaga, tj. walka o swoje pieniądze przed kradzieżą przez zorganizowaną machinę biurokratyczną! Dobre sobie. Podatki płacimy we wszystkim i tak do tego przywykliśmy, że kolejne już nie budzą naszego sprzeciwu i oburzenia. A to niedobrze. To tylko oznacza ostateczny triumf biurokracji. Bezsilność. 1984. Jeśli chodzi o mnie, to uważam, że mniejsze podatki pobudzają większą motywację i wysiłek do budowania dobrobytu, a nie odwrotnie. Prywatnie wolałbym np. sam zadbać o swoją emeryturę; nie potrzebuję pomocy państwa (sam sobie dam radę, byle mnie nie pozbawiano wypracowanych przeze mnie pieniędzy - bez pomocy, a nawet wbrew biurokracji), które mnie okradało przez lata, a dziś wymyśla biurokratyczne przeszkody w określeniu tzw. "kapitału początkowego" (brak pięczątki i podpisu dyrektora nieistniejącej już państwowej szkoły! podpis kadrowego nie wystarczy). Ja nie wierzę państwu, które wciąż marnotrawi moje pieniądze, m.in. prowadząc propagandę i głupie wojny w imię obcych mi interesów.
Póki co żyjemy w kraju z rządami najbardziej zachłannymi w Europie i najmniej dającymi w zamian obywatelom. Dlatego gros młodych ludzi wybiera nie pracę i płacenie podatków w Polsce, ale ... emigrację tam, gdzie żyje się lepiej i płaci mniejsze podatki. Samozatrudniony płaci w UK ubezpieczenie na poziomie ponad 2 funtów tygodniowo; to tak jakby w Polsce płacić ponad 2 zł tygodniowo składki na ZUS. Ale "oni przecież są bogaci, a my biedni", dlatego to my musimy płacić państwu więcej!